Mogiłka - początek


 

Moja "Mogiłka" to powieść obyczajowa, współczesna, chyba najtrudniejsza z tego, co napisałam. Bohaterami są dwaj młodzi mężczyźni, którzy poznali się z powodu samobójczej śmierci czternastoletniego chłopaka. Dzieciak był bratem jednego z nich i uczniem drugiego. Dochodząc do przyczyn i okoliczności tragedii, bohaterowie zgłębiają makabryczne wydarzenia sprzed lat. Okazuje się, że nad tytułową Mogiłką miało miejsce nie tylko samobójstwo nastolatka, ale że sceneria rzeki zachowała w pamięci też inną śmierć sprzed lat. Mężczyźni starają się poradzić sobie z tym wspólnie, krążą wokół tajemnic i traum. Mierzą się z problemem wiary i... rodzącego się między nimi, zupełnie ich zaskakującego uczucia.

 Poniżej początek. Może polubicie bohaterów i zechcecie wciągnąć się w ciąg dalszy?:)

 

I


Tuż po Święcie Zmarłych cmentarzyk w Głęboszowie był jeszcze kolorowy. Listopadowy chłód tężał od nadchodzącego wieczornego przymrozku, zaś z pól niósł się zapach wilgotnej ziemi i nieuchronnie nadciągającej zimy.

To właśnie ten jesienny czas czternastoletni gimnazjalista wybrał na popełnienie samobójstwa.

Na pogrzeb przyszła cała klasa oraz prawie wszyscy, wciąż pełni niedowierzania nauczyciele, a także zdumiona wieś.

W dniu pogrzebu wokół powtarzanego na cmentarzu słowa „samobójstwo” krążył coraz wyraźniejszy ponury cień poważnych wątpliwości. Zupełnie jak ubrana na czarno postać, dająca się zauważyć między grobami.

Marcin Podolecki, były nauczyciel historii. Ten, którego kariera umarła oto wraz z rzekomo molestowanym uczniem, Krystianem Płachtą.

– Jest… – Żałobnicy coraz liczniej oglądali się na niego. Byli wstrząśnięci i oburzeni, choć tylko niektórzy naprawdę go znali.

A słowo „pedofil” zastygło gdzieś na ustach zgromadzonych.

Wszystko pasowało teraz do opisów z bloga. Układało się ludziom w głowach w coraz bardziej spójną i logiczną całość. Podejrzany mężczyzna, nie wiadomo skąd, obcy. Włosy czarne, długie, skórzana kurtka w tym samym podejrzanym kolorze. Chudy, siny, ponury.

Patrzył smętnie. Sprofanował cmentarz, gasząc szluga na chodniku.

Tylko niektórzy uczniowie skinęli mu na powitanie. A potem odwracali się.

Miał nadzieję, że wierzyli, jak było naprawdę.

Poczekał, aż pogrzeb się skończył. Kilku kolegów nauczycieli podało mu nawet rękę, a następnie minęło pospiesznie.

Tak właściwie czekał już tylko na jedną osobę. Wypatrywał oczu zerkających ukradkiem w jego stronę ponad głowami innych, zmieszanej twarzy kogoś, kto nie tylko wierzył w jego niewinność, ale i zechciał powiedzieć o tym policji. Dzięki niemu Marcin wciąż cieszył się wolnością – dzięki Julkowi, starszemu bratu zmarłego. Chłopakowi niewiele młodszemu od siebie, którego widział drugi raz w życiu, ale żeby spotkać go jeszcze raz gotów był przyjść nawet tu – w miejsce największej wrogości i upokorzenia.

Mijany jako pedofil chciał, by czas przyspieszył składanie kondolencji, które przyjmował Julian wraz z siostrą. Wyglądał nad zebranymi jego twarzy i smutnego spojrzenia, mówiącego, że ten także czeka.

– Cześć… – usłyszał nagle przed sobą. – Boże, co ty tu robisz?

– „Boże”? To tylko ja, Marcin – mruknął średnio przyjaźnie, choć teoretycznie miał to być żart.

Agata, szczerze zatroskana młoda koleżanka po fachu, stanęła przed zniesławionym nauczycielem.

– Nie powinieneś tu przychodzić – skrzywiła się, z dezaprobatą kręcąc głową na widok słuchawek, które łaskawie wyjmował z uszu.

– Też dziwisz się, czemu mnie wypuścili? – bąknął zaczepnie.

– A wypuścili?

– Nie, nawiałem. Nie dałaś się nabrać. Jak zawsze czujna, brawo.

Kobieta przez chwilę traciła rozeznanie w ironicznej gadce.

– Marcin, to jest wieś – podjęła nieco pewniej. – Tu wszyscy wszystko o innych wiedzą. A jeśli nie, to bardzo chcą. O tobie nie słyszeli wiele więcej prócz tego, co padło ostatnio. Dlatego snują domysły. Skoro już musisz wyglądać jak… jakiś zbir, chociaż nie pal. To cmentarz.

Długowłosy nauczyciel z lubością zaciągnął się dymem z kolejnego już papierosa.

– Zgaś to – poradziła nauczycielskim tonem.

Butnie wypuścił dym nosem.

– Tylko próbuję ułatwić wszystkim zadanie i dobitniej grać swoją rolę.

– Jaką rolę?

– „Zbira”, jak to nazwałaś. Podejrzanego. No wiesz, czyhającego w krzakach na niewinnych chłopców i pijącego ich krew na ołtarzach Złego.

Westchnęła.

– To spóźniony bunt nastolatka – zdiagnozował sam siebie. – Nie wiem, nazywaj to, jak chcesz. Próbuję się ogólnie zniżyć do jakiegoś poziomu, wpasować.

– Katujesz się.

– Czekam na kogoś.

– Na dyrektora?

– Na brata Krystiana. Przerzucam się na niego. Jest ładniejszy. Wciągnę go w krzaki, zgwałcę, no wiesz, jak to ja.

– Przestań.

– Dlaczego? A, zapomniałem, że tutaj to jest temat tabu. Wszyscy wiedzą, jak było, ale nikt pary nie puści. Każdy nagle wierzy, że chłopak z chaty bez prądu potrafił napisać blog. A ja go molestowałem. W sumie to filmiki nawet mi się podobały. Ostatni z reformacją był całkiem ciekawy. Szkoda, że plecy Aśki z drugiej ławki wchodziły w kadr. No i że bateria padła tuż przed porównaniem zboru do kościoła. Ale ten wcześniejszy z renesansem: o wiele lepsza jakość dźwięku...

– Szkoda, że skończyło się na gejostwie Leonadra – zauważyła kwaśno.

– Wcale tak nie uważam. O „gejostwie” rozmawiało się całkiem ciekawie. Konstruktywnie. Widać, że mają ciśnienia na temat, LGBT kroi kampanię na szeroką skalę, są wszędzie. Z dzieciakami trzeba rozmawiać...

– Marcin – przerwała dobitnie – filmiki kręcił ten idiota Staszek z tym drugim debilem – tu zniżyła głos, oglądając się, czy nikt nie słyszał – z tym debilem Sieprawskim.

– Ale się wyrażasz o młodzieży.

Prychnęła.

– No w każdym razie nie jesteśmy głupi – miała ewidentnie na myśli grono pedagogiczne. – Nie każdy uwierzył w te cyrki z blogiem. Ja nie wierzę.

– O, to coś nowego.

– Złożyłam zeznania – stwierdziła już spokojniej, jakby wreszcie opadając trochę z ogólnego podenerwowania. – Nie tylko ja. Cała druga „f” poprosiła mnie, żebym pomogła im zorganizować się jakoś sensownie wobec policji i pomóc im dojść do prawdy. Zresztą... na filmikach nie ma niczego z pedofilii. W sumie to całkiem ciekawie ci wyszło o przyczynach reformacji. Nieźle ich naprowadziłeś. Szkoda, że te chichoty zagłuszały... No, nieważne. – Westchnęła milknąc. A potem gadulstwo znów zwyciężyło w biedaczce. – Trochę się nagrało tych różnic między zborem a wiesz... Dobrze to tłumaczyłeś. Jakbyś się interesował Bogiem. Interesujesz się?

– Tak... Interesuję się Bogiem. – Zmrużył wesoło oczy. Nie mógł inaczej. I nie mógł nie zaczepić: – A nie widać?

Zmitygowała się.

– No cóż – otrząsnęła się, jakby chcąc skupić – w każdym razie ja wierzę tobie.

Marcin drgnął tym razem. Skinął z uznaniem, potem spuścił głowę. Zamilkł. Chyba gdzieś w środku to wszystko jednak go poruszyło. Zgasił drugiego już papierosa i zapatrzył się gdzieś w pola daleko za cmentarzem.

– Byliśmy po prostu w szoku – Agata też jakoś tak zaczęła się usprawiedliwiać. – Dzień dobry – zmuszając się do uśmiechu, skinęła kolejnemu z rodziców, odchodzącemu po pogrzebie do domu. – Ten pamiętnik czy tam blog… Jeszcze czegoś takiego nie było tu, odkąd uczę, w ogóle nie było! Żeby uczeń pisał coś takiego… i to o nauczycielu. Na Boga, to czternastoletnie dziecko. Nie mógł wymyślić chyba czegoś… no wiesz, takiego.

Twarz Marcina wprost zmięła się na samo wspomnienie kilku specyficznych cytatów, jakie przedstawiono mu na policji.

– Rozumiesz – mówiła Agata – po prostu to było zastanawiające. Dzień dobry – znów odpowiedziała kolejnej osobie odchodzącej do domu.

– Dzięki. – Marcin źle znosił te wszystkie spojrzenia rzucane mu przez ciągnących obok ludzi.

– Powiedziałam o tym, co działo się na Lubogoszczy. – Znów starała skupić się na rozmowie. – Druga „f” ma podobno więcej takich spraw do powiedzenia, no wiesz, incydentów… Dzień dobry… Marcin, niepotrzebnie się zwolniłeś. Dyrektor wkurzył się, jak wszyscy był zażenowany, zszokowany, ale… mogłeś wziąć jakieś L4, przeczekać. Właśnie o tym rozmawialiśmy na radzie pedagogicznej, o całej tej sytuacji. Dyrektor powiedział, że to wszystko dzieje się za szybko, zbyt pochopnie.

– Nie chcę widzieć więcej tej szkoły i całej wsi. Mam dość.

– Rozumiem cię, Marcin. Sama dostałam kiedyś maila od ucznia. Takiego maila, wiesz jakiego, że chce ze mną robić różne rzeczy! Jakem stara baba, nie mogłam się jakoś… ogarnąć! W głowę zachodziłam który to. Nie wyglądało na żart, było jakieś takie od serca… Dzień dobry… Boże, za głośno mówię. No, w każdym razie, przemyśl to. Jeśli jesteś niewinny, pogadaj z Kozubem, kiedy sprawa ucichnie. Spokojnie cię przywróci. Jesteś dobrym nauczycielem. Uczniowie są za tobą. I materiał robisz świetnie, wiem, mam po tobie zastępstwa. No i z tych filmików wiem. Jesteś gwiazdą YouTube'a! – postarała się o żart.

Marcin westchnął nieznacznie, z goryczą.

– Głowa do góry – pocieszała. – Dzień dobry – odwzajemniła kolejny ukłon. Do zwariowania.

– Tak, „głowa do góry”. – Skwaśniał jednak Marcin. – Ale to nie zmienia faktu, że nie chcę więcej pracować w tym zawodzie. Zwykła rzecz.

Podziękował jej jeszcze i mimo wszystko usunął się jak najszybciej, gdy tylko ktoś zagadnął nauczycielkę na dłużej.

Znów zaczął wypatrywać i napotkał wyczekiwane spojrzenie Juliana Płachty. Odetchnął z ulgą, bo kondolencje właśnie się skończyły i wszyscy już szli w milczeniu w stronę bramy. Tylko jakaś sąsiadka kładła coś jeszcze siostrze zmarłego do głowy.

Widok nadchodzącego rodzeństwa mimo wszystko zmroził Marcina. Przecież jeszcze niedawno ta dwójka chciała własnoręcznie wsadzić go do więzienia. Julian był najstarszy spośród sierot. Miał dwadzieścia trzy lata. Między nim a Iwoną różnica wieku nie była znacząca. Tymczasem Krystian, jak mówiono, był po innym ojcu, poznanym dużo później przez ich matkę, dlatego urodził się, gdy starsze rodzeństwo mogło już się nim opiekować. I miał w tym sporo szczęścia, biorąc pod uwagę, że matka zmarła, osierocając go jako dwulatka, ojca nigdy nie poznał, a opiekujący się dziećmi dziadek zupełnie zniedołężniał.

Teraz Iwona, złocistoloka, krępa pyza, obrzuciła podejrzanego nauczyciela spojrzeniem. Za pojawienie się na pogrzebie brata nienawidziła go jeszcze bardziej. Syknęła coś do sąsiadki, która jej towarzyszyła. Łatwo domyślić się, że obelgę.

Julian szedł za nią. Zupełnie inny. Łagodny, choć na wskroś zgnębiony. Patrzył ze spokojem na podejrzaną dla wszystkich czarną postać mocno górującą wzrostem nad większością ludzi.

Marcin tylko na nim skupił wzrok. Dopiero przy drugim spotkaniu, rozumiejąc rozpacz w jego oczach – kilka dni temu, widząc go w innych okolicznościach, brał ten smutek za coś zupełnie innego.

Przez śniadą, delikatną twarz Julka przemknął leciutki uśmiech, kierowany tylko do Marcina. Ten w jednej chwili odczuł ulgę. Zresztą, w spuchniętych i umęczonych zgryzotą oczach chłopaka ociepliło się też coś na jego widok, zauważył to z wdzięcznością.

Julian. Pierwszy, który naprawdę chciał poznać prawdę o Marcinie. Mimo bólu po utracie brata, patrzył obiektywnie. I to właśnie on w przeddzień pogrzebu złożył zeznania, które zupełnie zmieniły tok śledztwa. Dla policji Marcin przestał być numerem jeden na liście podejrzanych, przeciwnie, zaczęto patrzeć na nauczyciela jak na ofiarę.

Tylko dla Iwony, tak jak dla większości, nadal ważniejsza była inna wersja zdarzeń.

– Zboczony pedał! Czego tu przylazłeś? – Usłyszał Marcin z jej ust. Wyraźnie, tym bardziej, że przerwała cmentarną, świętą ciszę. – No tak, do Julka. – Tu obejrzała się na brata. – Zapomniałam, że sypiacie razem. Pedały.

– Ucisz się. – Niewiele starszy brat skarcił dziewczynę, zmęczony jej agresywnym żalem.

– Broń go. Zboka, który gwałcił ci brata.

– Przestań. Wiesz, że to nieprawda.

– Jeśli zamienisz z nim choćby słowo, możesz nie wracać do domu – ostrzegła.

– Nie będziesz mi mówiła, z kim mam rozmawiać – burknął.

– Idź, zrób mu dobrze.

– Iwonko! – sąsiadka przerwała wreszcie kłótnię rodzeństwa, odprowadzając dziewczynę ku bramie. Tłumaczyła jej coś w drodze. Choć pewnie miała takie samo zdanie, jak Iwona.

Nie przywitawszy się nawet, Marcin i Julian stali tak obok siebie, patrząc jak cmentarz pustoszeje. Milczeli.

Ostatnie kolory zachodzącego słońca ożywiły jeszcze na tę chwilę tonącą w sinościach zmroku śniadą twarz Juliana. Lekki, zimny wiaterek poruszył czarnymi lokami chłopaka, związanymi na karku zwyczajnie, ale tak jakoś ładnie. Jego długie, gęste rzęsy wciąż nosiły wilgotne ślady powracających po śmierci brata łez.

– Palisz znowu? – Chłopak stwierdził raczej smutno, nie z wyrzutem. – A tak ci dobrze szło.

– Wiem. – Marcin też żałował tych kilku szlugów dziś. – To są właśnie konsekwencje bajzlu. Ucieczka w sztuczną poprawę humoru.

– Ogarniesz to. – Julek podniósł jego oba pety z chodnika, zwyczajnie zamierzając wyrzucić je do kosza.

– Ogarnę. Dzięki. I dziękuję za to, co powiedziałeś na policji – Marcin zmienił temat, a raczej przeszedł w sedno ich spotkania. – Zrobiło na nich podobno wrażenie, że brat ofiary zamierza udowodnić niewinność podejrzanego.

– Zamierzam. I mam ten pamiętnik. Schowałem przed Iwoną. Dlatego się tak wścieka.

Wzrok Juliana spoczął na twarzy Marcina.

– Dostałem bimber. – Padło z jego delikatnych ust. – Napijesz się ze mną?

Marcin skinął zaskoczony.

– Chodź – podjął więc Julek cicho. – Znam odludne miejsce.

Ruszyli. A Marcin poczuł jeszcze jakąś wciąż tkwiącą w nim gorycz:

– Nie boisz się pójść ze mną w odludne miejsce?

Julek wiedział, że to nie był żart, a smutek.

– Nie boję się – odparł i zatrzymał się jeszcze na chwilę. Spojrzał Marcinowi w oczy. I skończył w zadumie, uciekając zaraz mokrym wzrokiem: – To miejsce, gdzie go znalazłem. Wiszącego na gałęzi. Nad Mogiłką…




Włóczyli się smętnie, noga za nogą, poboczem wiejskiej drogi. Wkoło zapadał mrok, a z nim, tuż po zachodzie słońca, przyszło wyraźne ochłodzenie.

Marcinem wstrząsnęło z zimna. Może też trochę na sam widok Julka, który w milczeniu, już w drodze, z gwinta popijał darowany mu przez pana Kosonia bimber.

– Dzięki. – Któryś raz gestem odtrącił butelkę podawaną mu przez towarzysza. – Zestarzałem się. Zapomniałem, jak łoi się coś takiego, i to bez popitki, w jakichś zatęchłych plenerach.

– Przypomniałbyś sobie, gdybyś… Zresztą nieważne.

I znów zamilkli. Młody napił się beznamiętnie.

Jego krawat i biała koszula widoczna pod kurtką słabo pasowały do pitego z gwinta bimbru w butelce po „Krupniku”. Tak samo jego buty nie bardzo dźwigały wyzwanie grząskiego gruntu. Chyba jednak tylko Marcin kontemplował to nieco dłużej.

– Dzięki za książki. – Chłopak tymczasem zapił znowu. – Oddam ci, jak będziemy wracali, przypomnij mi.

– Już przeczytałeś?! Wszystkie? – Wyrwany z toku myślenia Marcin był szczerze zdziwiony.

– No, trzy wziąłem. Bo tą ojca Włodzimierza przeczytałem jeszcze u ciebie.

– I... miałeś głowę do czytania o Bogu? W takiej sytuacji?

– A w jakiej miałem mieć? Ta jest chyba najbardziej... – Julek pokręcił głową. – Po prostu nigdy tak jasno nie widziałem jaki to ma sens.

– Yyy. Co konkretnie?

– Bóg – padło. A wzrok Julka pozostawał utkwiony w rozmywającym się horyzoncie.

Zdumiony rozmówca nie śmiał drążyć.

– Nie dzisiaj – zgodnie z przewidywaniami postawił tu kropkę nad tematem Julek. I spojrzał przepraszająco w oczy towarzysza. – Ale dzięki. Naprawdę.

Marcin skinął poruszony. Umilkł w sprawie, szanując chęć odłożenia tematu. Okrzepłszy nieco w dalszej drodze wciągnął jesienne powietrze. Chciał odprężyć się zapachem pory roku, którą zawsze lubił. Ale tylko westchnął smętnie. Wiedział, że to Julek znalazł brata powieszonego nad wiejską rzeczką. Nie zagadywał więcej. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co musiał czuć idący obok chłopak. Pospiesznie przypominał sobie wszystko, co czytał niedawno o żałobie. Chciał pomóc. Ale jedyne, co pamiętał to, że żałoba musi potrwać, i że czasem trzeba po prostu komuś w niej towarzyszyć. Oklapł w sobie, mimo wszystko w poczuciu własnej bezużyteczności.

A Julek pił. Już nawet nie otrząsał się po kolejnym łyku, tylko mocniej zaciskał szczęki. Pilnie wpatrywał się w niknący w mroku horyzont, nie chcąc pozwolić łzom, by znów popłynęły, by i ten widok mu przesłoniły.

– Spoko, przy mnie możesz sobie pobeczeć bez ceregieli – zapewnił Marcin, widząc zmagania towarzysza. – Ostatnio czytałem o emocjach... Że mężczyźni mają jakiś kulturowy zakaz wyrażania smutku... czy coś.

Kiwnięcie głową towarzysza wyrażało raczej emocję pod tytułem: gniew wywołany słowami z poradników rozwoju osobistego.

– Hmm. – Marcin podrapał się w głowę. – Przepraszam. Wiesz, jestem całkiem nawet empatyczny, na tyle przynajmniej, by nie wciskać psychologicznych gadek w takiej chwili. Ale po prostu szczerze, Julek, jak coś, to...

– Uhmm. Dzięki. Wiem.

Tak skończyli rozmowę o uczuciach.

Kiedy polną drogą mijali wieś, Marcin odebrał alkohol Julkowi i wsadził flaszkę pod pachę. Nie zareagował na protest chłopaka, gotów postąpić bardziej zdecydowanie, gdyby ten chciał odzyskać butelkę. Jednak Julek nie umiał mu się sprzeciwić. Spokorniał.

– Chcę z tobą pogadać, a nie patrzeć, jak się zalewasz – wyjaśnił tymczasem Marcin.

– Spokojnie. – Julek znów zacisnął usta, ponuro wpatrując się w pola, roztaczające się teraz przed nimi. – Nie jestem z tych, którzy nie pozwalają zabrać sobie alkoholu.

– To dobrze. Taką miałem nadzieję.

Znów zamilkli, wiedzeni polną drogą w zapadłą już noc.

Tu nie było ani domów, ani świateł w oknach, które przełamałyby ciemności. Na polach osiadała mgła snująca się od Mogiłki. Z prawej majaczyły krzaki. To właśnie tam, gdzieś w dole, płynęła mała rzeczka. Przed idącymi zaś ciągnęły się kolejne łąki i pagórek porośnięty lasem – Kiełek.

Marcin obejrzał się. Ostatnia chata wsi zniknęła właśnie za wzniesieniem.

– Tam mieszkam, dobrze słyszałeś – rzucił Julek, nawet nie spojrzawszy na walące się obejście. – Nie mamy wody, prądu. Dziadek zalegał z płatnościami. Teraz nie godzi się na uregulowanie długów i podłączenie. Twierdzi, że mu to niepotrzebne. Ja pracuję, odkąd skończyłem zawodówkę, pięć lat. I nie mam nic do gadania. Za kibel mamy gnojowiec. Bo wychodek obsunął się podczas ostatniej powodzi. Woda go zabrała. Szkoda, że zostawiła resztę. Iwona dla wygody sika pod krowę. To komfort. – Przerwał na chwilę i zamarzył o flaszce. Ale poddał się, nie mając siły walczyć o jej odzyskanie. – Dawno chciałem się stąd wyprowadzić, nawet wynająć coś w Skawinie, zabrać Iwonę, młodego i dziadka. Ale ten zaparł się jak osioł. A samego nie możemy go zostawić, bo by się zapił. Znaleźlibyśmy go we własnych gównach, zarzyganego i zagłodzonego. Nie potrafi już zadbać o nic. Nawet pamiętać, żeby coś zjeść i wysrać się na czas. Pamięta tylko, że ma pić. To tylko potrafi. Teraz też pijany. Nawet nie był na pogrzebie Krystka!

Marcin skupił spojrzenie na błotnistej drodze. Nie chciał krępować towarzysza, któremu znów wilgotniały oczy.

– Uwiązał nas u tej budy – jęknął Julek łamiącym się już głosem. – I nawet się z tym pogodziłem. Dla wsi jesteśmy marginesem i patologią. Nie mam szans na żonę, na jedno przychylne spojrzenie. Nawet do Iwony nie zachodzą, kiedy okazało się, że nie puści się za flaszkę. Ale kiedy Krystian… Ja nawet nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało!

Marcin nie wiedział, co powiedzieć. Z tej bezsilności wcisnął nawet butelkę do wyciągniętej znów dłoni Julka. Przygnębiony własną porażką słuchał gulgotu kolejnych łyków bimbru w gardle towarzysza. Czuł jakby od samego spoglądania na to przeżerało mu flaki.

A potem Julek skręcił w pole. Nie zatoczył się jednak. Przywołał zaskoczonego Marcina zdecydowanym machnięciem ręki i ruszył w obranym przez siebie kierunku.

Byli blisko, już prawie na miejscu. Marcin, uświadomiwszy to sobie, poczuł ucisk w żołądku. W krzaczyskach, do których dochodzili, płynęła przecież Mogiłka, to już wiedział. Niebawem miał ujrzeć miejsce śmierci Krystiana. To, w którym Julian kilka dni temu znalazł zwłoki. Marcinowi trudno było nawet coś podobnego sobie wyobrazić.

Łąka skończyła się nagle i obaj wkroczyli w strefę gęstych, cienkich drzewek. Teraz szli już ostrożniej, stromą skarpą w dół, ku szemrzącej w rzecznym wąwozie Mogiłce. Łapali się gałęzi, by nie poślizgnąć się na wilgotnym zboczu. Nim jednak zdołali dotrzeć na sam dół, Julian skręcił w bok. Zatrzymał się w połowie wysokości skarpy, nad wielkim pniem dębu. Na nim oparł nogę i westchnął, spoglądając na Mogiłkę w dole.

– Tam wisiał. – Wskazał jedno z leżących niżej drzew, ściętych przez strażaków, którzy próbowali ściągnąć ciało. – Stąd go zobaczyłem. Nawet nie mogłem dosięgnąć.

Marcin powoli wypuścił powietrze z płuc. Teraz sam poczuł chęć napicia się czegokolwiek, choćby miał to być zwykły bimber od jakiegoś sąsiada. Zresztą, w tej kwestii porozumiewali się już z Julkiem bez słów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Baśń o Wilczej Dolinie - Rozdział pierwszy

Baśń o Wilczej Dolinie

Wiedźma z Bronaczowa - fragment rozdziału czwartego