25 - LECIE WILCZEJ DOLINY!:)

5 sierpnia Wilcza Dolina OBCHODZI  25- TE URODZINY!   

    AGATA KASIAK ŚWIĘTUJE  Z MARTĄ KRAJEWSKĄ:))))))))))

JAK PISAŁAM W POŚCIE Z 1 MARCA: 25 LAT to sporo jak na świat wymyślony przed dwie nastoletnie siostry. Pamiętam, że tamtego dnia (roku 1996-tego) było pochmurno, prawie deszczowo, a my z Martą siedziałyśmy na takiej butwiejącej wierzbie rosochatej głęboko w polach/krzaczorach i zaczynałyśmy razem skrobać w zeszycie pierwsze dialogi wspólnej powieści (tak to szumnie nazywałyśmy). Każda miała swoje postacie. Pisałyśmy to wiele lat, niemal do chwili założenia własnych rodzin. No i wtedy też doliny też "założyłyśmy" osobne - innymi słowy każda zabrała swoje zabawki i poszła do własnej piaskownicy:) Marta była wierna Vendzie i DaWernowi, moi zmienili imiona i... zdarzyło się nawet, że rasę i niedawno też płeć:) W kilka lat później każda miała napisaną swoją WD. 

(NA TYM BLOGU MOŻNA POCZYTAĆ  O TYM WIĘCEJ.)

DZIŚ NIE O OBECNYCH KSIĄŻKACH, ALE O TYM DZIECIĘCYM PISANIU.  O TYM PISANIU SPRZED ĆWIERĆ WIEKU!

ODBYŁAM W CIĄGU OSTATNICH DNI PEWNĄ NAPRAWDĘ SENTYMENTALNĄ PODRÓŻ DO CZASÓW, KIEDY MIAŁAM 16-19 LAT (MOJA SIOSTRA MARTA DWA LATA MNIEJ). CZYTAŁAM NASZE WD:) CHCIAŁAM PRZYTOCZYĆ TU WIĘCEJ FRAGMENTÓW I PRZYGÓD, ALE... ZABLOKOWAŁAM SIĘ. PRZYZNAM SZCZERZE, COFANIE SIĘ W CZASIE ZA POMOCĄ TYCH ZAPISKÓW... COŚ MI ROBI. MUSZĘ SIĘ TEMU PRZYJRZEĆ. ALE WYGLĄDA TO JAK SWEGO RODZAJU TERAPEUTYCZNY POWRÓT DO TEGO, CO NAZYWAJĄ "WEWNĘTRZNYM DZIECKIEM" - I CHYBA JE SPOTKAŁAM - MOŻE NAWET TEN SKRÓT WD ZNAJDZIE TU NOWE ZASTOSOWANIE?:)

TAK POBIEŻNIE, BEZ WIELKICH ANALIZ, NA KTÓRE JESZCZE CHYBA NIE JESTEM GOTOWA I TAK WŁAŚCIWIE DOPIERO ZACZYNAM JE TRAWIĆ - WIĘC TAK POBIEŻNIE, UWAGA UWAGA, Z OKAZJI 25-LECIA NASZEGO WD KILKA MAŁO POWAŻNYCH FRAGMENTÓW - CZYM TO W OGÓLE BYŁO TO DZIECINNE PISANIE?

FRAGMENTY MOŻNA ZGRUPOWAĆ TAK:

- POCZĄTEK POCZĄTKÓW

- SCENY DENNE

- SZUKANIE CHŁOPAKA DLA JAGODY D`ARC:)


!!! UWAGA TECHNICZNA - PONIEWAŻ TEKST PISAŁYŚMY Z MARTĄ W ZESZYCIE PODAJĄC GO SOBIE, TU DLA FRAGMENTÓW PISANYCH PRZEZ MARTĘ TEKST ZAZNACZYŁAM POGRUBIENIEM, MÓJ JEST ZWYKŁĄ CZCIONKĄ

 

ZAPRASZAM!


 

 XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX

PIERWSZY EVER POCZĄTEK WD – WSPÓLNEGO DZIAŁA, ZWANEGO TEŻ WIELKIM...:)

MOŻE FANÓW VENDY Z KSIĄŻEK MARTY ZDZIWI TO, KIM PIERWOTNIE BYŁA TA POSTAĆ;)



Rozdział I

"Podróżnik"


O poranku, na skraju przepaści zjawiła się postać będąca płci żeńskiej, a w leciech mało posunięta.

Dziewczyna przeczesała palcami sięgające ramion, ciemne włosy, westchnęła i spojrzała w dół. Cóż to?, myślała, znowu rzucono mnie w jakieś odległe miejsce. Kim jestem w tym świecie? Z zakamarków świadomości poczęły dochodzić strzępy informacji, aż poskładały się w sensowną całość:

- Venda... - szepnęła dziewiętnastolatka – od tej pory nazywam się Venda, mam dziewiętnaście lat. Znów nowy dom... niełatwe jest życie podróżnika w światach.

Spojrzała na swój strój. Poryszyła stopą w lekkich butach z miękkiej, ale mocnej skórki, i musnęła palcami czarne, opięte na udach, skórzane spodnie. Niezła robota, uśmiechnęła się do siebie. Do połowy uda sięgała także czerwona, przewiewna tunika bez rękawów, a na twarz opadały poplątane nieco włosy, których kolor trudno było określić. Wśród szaro-blond-brązowej plątaniny odróżniał się kosmyk bardzo jasnych, prawie białych kłaków.

Niecierpliwym ruchem założyła je za uszy, ale wiatr znów nawiał je na twarz. Przytyrzymała je dłońmi, i chłonąc informacje przypływające gdzieś z głębi umysłu, szaroniebieskimi oczyma badała każdy szczegół krajobrazu. Wreszcie poszukała wzrokiem pomiędzy skałami. Tak, była tam scieżka w dół, wijąca się w las i wychodząca znów prosto w domy. A tam... który będzie teraz jej domem, domem Vendy? Ten. Coś przykuło wzrok Vendy. To jest mój dom i tam żyje moja rodzina. Poszła więc ich poznać.

Spokojnie, choć serce biło jej szybko, dziewczyna zeszła pomiędzy skałami i weszła w las. Nigdy nie lubiła tego momentu, gdy nagle znajduje się w innym świecie i musi kompletować wiadomości na temat samej siebie. Ale takie jest życie podróżnika w światach.

Jaga i Helenna wesoło chichocząc derptały lasem. Szły boso, wysoko trzymając obszerne spódnice. Bielała niby szron rosa na trawie, gdzie cień drzew przesłonił słońce.

- Nasze stópki będą jak pupa niemowlęcia! - śmiała się Helenna rozkopując kępy traw.

Vedna dostrzegła dziewczeta, stanęła i poczęła przysłuchiwać się każdemu dźwiękowi. Cóż one robią?

- Jakiś ślimak oblazł moją kostkę! - zaszczebiotała Jaga. - Czy myślisz, że to też jest zdrowe?

Helenna wytrzeszczyła oczy na znak, że nie ma pojęcia, lecz po sekundzie zapomniały nie tylko o niezwykle nurtującym pytanku, ale i o kuracji, bo oto na horyzoncie dostrzegły... borówki i... rzuciły się ku nim omal równocześnie. Zjadając, Helenna zerknęła w bok i mimochodem ujrzała obcą.

- Ooo! Jaga! Zobacz, twoja siostra! - zakrzyknęła. - Co ona tu robi?

- Pewnie nas śledzi. - Jaga wzruszyła ramionami. - Zaraz. Przecież ja nie mam siostry! - Stała się podejrzliwa.

Venda zmrużyła oczy. No tak, znowu ktoś nie poddał się czarowi. Będzie musiała przekonać tą bystrą dziewkę, że Venda od zawsze była jej siostrą.

- Kto to? - Jaga pospiesznie ocierała borówki z ust, rąk i poprawiała sukienkę, spuszczając nisko, by nie wyszło na jaw, że paraduje boso.

Helenna spojrzała na koleżankę z nieco głupawą miną.

- No co? - oponowała tamta. - Nie wciśniesz mi chyba ciemnoty, że mam siostrę?!

Chyba pora się odezwać, pomyślała podróżniczka, robiąc kilka kroków w stronę dziewcząt.

- Cóż ci, Jaga – przypomniała sobie imię – nie przyznajesz się do swojej wspaniałej siostry?

Jaga miała minę jakby powiedziano jej, że boróki były zatrute.

- Hej, co jest? - zwróciła się Venda do drugiej dziewczyny, której imienia jeszcze nie znała, po czym znów do swej "siostry" – dobrze się czujesz? Może te borówki były zatrute? - starała się mówić swobodnie, ale nie było to łatwe. Ciężko jest przekonać prawie dorosłą osobę, że od zawsze mieszkała z kimś, kto nie istniał.

Jaga potwierdziała jej obawy odciągając Helennę na bok:

- Nie no... Co się tu wyrabia? Czy to jakiś teatr? Wygłupiacie się, czyż nie?

Teraz to Helenna wyglądała niemrawo.

- No... Jak to? - jąkała. - Nie udawaj, że jej nie znasz! Straciłaś pamięć przez tą rosę?

- Rosę?! - Jaga struchlała. - O nie! - jęknęła z trwogą. - Czy to możliwe, bym straciła pamięć? Żarty sobie stroicie... - dodała, lecz bez przekonania.

Venda postanowiła uczepić się straty pamięci.

- Znowu biegałaś po rosie? - Karcąco spojrzała na Jagę. – Pamiętasz, co stało się ostatnio. Twierdziłaś, że jestem mordercą i chcę cię udusić niebieską wstążką. Ale oczywiście znowu pobiegłaś do lasu, żeby potem móc opowiadać takie brednie – poręciła głową – nieładnie.

- A więc to ty zabrałaś moją ulubioną, niebieską wstążkę! – Jaga wrzasnęła jakby nakryła siostrę na podjadaniu cukierków. - Ale... Co ja właściwie wygaduję?!

(...)

VENDA ZABIERA SAMĄ JAGĘ NA RUINY

Leśna ścieżka wiła się wśród kamieni i świeżej trawy. Prowadziała wprost na polanę wyżej, widoczną z lasu jako porośnięty zielonym dywanem pomost. Kiedy spłynął na nie żar z nieba, wyszły z lasu i oczom Vendy po raz pierwszy ukazały się tajemnicze riuny z tak bliskiej odległości. Kolos ów przysiadł niczym sęp na krańcu urwanego mostu. Trawa wkradała się na osunięte u jego stóp głazy ze ścian. Oberwane mury obnażały wnętrze twierdzy. Na schodkach wijących się ku wieży ptaki zrobiły sobie gniazda, a gdzieniegdzie wkradł się mech i zieleniały kłosy traw. Jedna z wież wciąż trwała nienaruszona, królując nad pomostem i doliną. Riuny u jej stóp tworzyły poszczępiony krąg ścian z licznymi oknami zamykającymi w sobie dawny hol.

Jaga westchnęła zauroczona:

- Oto i ona. Siedziba szarych bestii...

Venda zerknęła na nią z ukosa, uśmiechjąc się nieco rozbawiona barwnym językiem "siostry".

Ta ruszyła. Po kilku minutach stanęły na samym krańcu urwanej skały. Wiart zawył złowrogo gdzieś na strychu wieży.

- Gdzie siadamy? W kręgu, czy tu, gdzie można podziwiać okolicę?

Venda szybkim spojrzeniem ogarnęła krajobraz.

- Okolicę już miałam okazję zobaczyć. Chodź pokazać mi krąg.

- Mówisz jak wędrowiec, który przybył tu po raz pierwszy w życiu... - Jaga zmierzyła Vendę.

Dziewczyna pokręciła głową i westchnęła z uśmiechem.

- Widzę, że przed tym bystrym wzrokiem nic się nie ukryje. Może się domyśliłaś, że chciałam iść tylko z tobą, by ci to wszystko wyjaśnić. Ale najpierw chcę zobaczyć krąg.

Jaga była pod wrażeniem. Jaka interesująca sprawa. Więc jej przeczucia nie były bezpodstawne.

Pokonały głazy przyrośnięte do łąki i wydeptaną ścieżką wśród ruin dotarły do jednego z okien.

- Drzwi są zawalone i dawno zarosły... ziemią – wyjaśniła Jagusia i przekroczyła kamienny parapet, zeskakując w dół. Po chwili obie stały w kręgu osypujących się ścian. Przez okna widziały góry okalające okolicę, a z nieba sączył się słoneczny żar. Ze zwalonego sufitu posostała już tylko niewielka płyta pośrodku rumowiska, a raczej okazałej polany.

Jaga położyła się na płycie, rozkładając ręce.

- Podobno to stół ofiarny... Albo płyta prastarego grobowca – zaczęła tajamniczym głosem, mrużąc oczy od słońca. Uśmiechnęła się.

Druga dziewczyna usiadła na płycie nagrzanej ciepłym słońcem i objęła ramionami kolana.

- Chętnie usłyszę wszystkie opowieści, ale najpierw muszę ci opowiedzieć o sobie – zerknęła na siostrę i znów wpatrzyła się w schody niknące w wieży. - Jestem podróżnikiem w światach.

(...)



xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Fragmenty WD – kiedy sobie dokuczałyśmy i kiedy nie chciało nam się pisać (lub chciało nam się i nie chciało jednocześnie:)

Dodam, że w tej scenie założenia były poważne – wracamy do stylu, nie robimy beki, no – staramy się.


ROZDZIAŁ „Kosz-Mar z... (Mrocznego Zamku)”: ZAMEK JEST ODBUDOWANY, NASI BOHATEROWIE JUŻ NIEŚMIERTELNI, ZZA SINYCH WÓD RYCHŁO MAJĄ WRÓCIĆ WILKARZY – DAWERN, DIORIS I .. TAK, TAK... VENDA!

A MORZE JUŻ ZAMARZŁO



(M. śpi. Odsypia nocnego „Ojca chrzestnego”).

(Sama zaczynam rozdział: włala!) (← No co?! Uczę się tylko angielskiego i niemieckiego. W dodatku tylko teoretycznie...)


Rankiem Jaga znowu musiała przyznać, że planwane nie-spanie całą noc... nie wyszło jej. (Jak zwykle).

Shol natomiast poszedł obserwować niebo, jakoże skrzydlaty Dioris zawsze powracał pierwszy.

(No. Dużo napisałam. Nie ma co. I tak muszę czekać, bo te dwa pchlarze: Ven i Wern są postaciami God-M.)

(Już 10:14!)

(Chyba ją obudzę.)

(Obudzić ją?)

(Co? Co? Musiałaś pisać, że śpię o 10:14?!!!)

(I o 10:25 też.)

(No co? „Ojciec Chrzestny skończył się ok. 3:01:52)

(Czy nie uważasz, że czekałam już wystarczająco długo? Nie odwlekaj, hę?)

(Niech ci będzie. Piszę.)



Venda i DaWern zażerali się w sali jadalnej, gdy naszła ich Jaga.

- Hej! Jaga! - pomachała jej Ven z pełną buzią. - Wróciliśmy! - popłakała się niemalże.

- Wiem. W całym zamku słychać mlaskanie księcia DaWerna – palnęła po straemu Jaga.

DaWern podniósł na nią życzliwy wzrok:

- Tylko, że niewiele już w spiżarni zostało. Czyżbyś już tam była dziś rano?

Jaga spoważniała:

- Nie, ale rok był nieurodzajny. Trudno będzie przetrwać zimę. We wsi już głód.

(...)

Venda nie słuchała ich.

- Kto nas zabił? - spytała.

- Zaraz opowiem.

I Jaga opowiedziała. (Kto nie jarzy – patrz rozdziały: „Szybcy i martwi” oraz „The Crow”.)

- (…) Posiedzieliście sobie tylko z Vendą w „zimowym domku wczasowym” za Sinymi Wodami – rzuciła Jaga z ironią. - Ty masz najwięcej do mszczenia się, akurat.

- Phi! Tam zemsta – prychnął Wern. - Myślisz, że za Sinymi Wodami jest tak super?! A umierać od trucizny to tak pięknie? To boli jak twój widok co najmniej!

Zmierzyła go w oburzeniu:

- Czyli niewiele. I jak mówiłam: jak chcesz się mścić, to na Rodryku, że cię spłodził.

- Ja się powinienem zemścić na twoich rodzicach za ciebie, ale niestety Mar ich zab...ił.

DaWern nastawił uszu. Ktoś przepychał się na korytarzu.

- Nie można – wrzeszczał sługa – książę teraz śniada. Proszę poczekać na...

- Nie mogę czekać! Z drogi!

Drzwi, w które cała trójka się wgapiała otwarły się z trzaskiem.

- Książę! - skłonił się pospiesznie najwyraźniej heksański młodzieniec (czarne włosy, zrośnięte brwi, niezdrowo zielone oczy). - Przperaszam, że przerywam i niepokoję o tej porze, ale...

- Do rzeczy! - zamachał kromką DaWern, który z zasady przerywał zawsze takie monologi. - Co jest?

Młodzieniec zbliżył się nieco.

- Wracam zza Sinych Wód i mam wieść od Zortego dla księcia z Mrocznego Zamku.

- Co to za jeden? - spytał zmarany Wern.

- Najstarszy z Heksańczyków, panie. (…) Teraz wiadomo, że nie wrócił zza Sinych Wód. Dlatego wrócił Mar.

- Co? - Jaga odłożyła na później zamiar skonsumowania piętki chleba. - Co to ma wspólnego ze sobą?

Posłaniec zaszczycił ją zdziwionym spojrzeniem.

- Jak to, nie wiesz, pani? Zorte walczy z Marem na lodzie ilekroć zamarza morze i Mar chce wrócić na Wyspę. Zorte zawsze wygrywa, ale wtedy, po zgładzeniu wszystkich Heksańczyków Mar nieoczekianie wygrał. (…) Zorte polecił mi gnać jak najszybciej do was, panie, i ostrzec, że Mar wraca.

- Co?!!! - DaWern aż poderwał się z krzesła! - Gdzie jest?!

- Zapewne zbiera swoje wilkołaki (...)

Jaga już całkiem zrezygnowała z piętki.

- Oh, boy – bąknęła w trwodze.

(...)



(Hej! Przed nastepną sceną wystapię ja: God-M. Wymyśliłam kawał! „Przychodzi wilkołak – Heksańczyk do lekarza z koszem w łapach.

- Co pan(u) jest? - pyta lekarz.

- Kosz-Mar!

Ha! Ha! Ha! Dziękuję za oklaski!!!)


(A teraz coś z zupełnie innej...go kosza.)

Shol wpadł do komnaty z koszem w rękach.

- Po co ci ten kosz? - spytano.

- Jaki kosz? - zmarał się Shol. - A, ten?

Wyrzucił kosz.


W WIELKIM FINALE TEJ NATCHNIONEJ SCENY RZECZYWIŚCIE POD ZAMEK PRZYCIĄGNAŁ ZŁY KSIĄŻĘ MAR Z ZAKŁADNIKIEM – LECZ BOHATEROWIE (NIEŚMIERTELNI) NIE ZGODZILI SIĘ OTWORZYĆ BRAM, PO ZAKŁADNIKA SKACZE JEDNO Z NICH – ZABIJAJĄC SIĘ O OŻYWAJĄC, PO CZYM INNI DOŁĄCZAJĄ DO ŻENADY I TAK SPRAWA SIĘ KOŃCZY.




xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx



WĄTKI MIŁOSNE W WD PISANYM PRZEZ NASTOLATKI MIAŁY POD GÓRKĘ – WZAJEMNIE WYŚMIEWAŁYŚMY SIĘ Z SIEBIE Z MARTĄ – NIE BYŁO SIELANKI – BRUTALNE, ALE ACH, TE DZIECI:)


DZIĘKI TEMU ZJAWISKU ZNALEZIENIE FACETA DLA JAGI USTAWICZNIE KOŃCZYŁO SIĘ FIASKIEM...

PRZYKŁADY:




ROZDZIAŁ „Polowanie” (fragment)


KANDYDAT NR MILION PIĘĆSET – RYCERZ ULROK


Ulrok o dziwo nie zareagował i nie uciszył dzieciaka. Analizował coś w myślach. Słysząc to dziwne klikanie w jego głowie, pozostali spojrzeli po sobie, potem na dzieciaka.

- Tak? - spytała przyjaźnie Whisky – a jak?

I tu klikanie zmieniło się w głośny sygnał, po czym... (O rety, co ja piszę o moim herosie?! God-M. znowu szmaci mi postać!)

(Excuse me.)

DaWern dziwnie spojrzał na Ulroka.

- On tak tyka zawsze?

- Może to bomba – dodała Whisky.

- Albo budzik – uzupełnił Wern.

Miszelet stał i jak na twardziela przystało milczał. Uwydatniło to tylko odgłosy z głowy Ulroka. Ten, nie mogąc dłużej zwlekać... (O bogowie i gody, co ja czynię?!)... nagle zaczął biec w stronę wody. Będąc już głęboko, przewrócił się i zanrukował. W sekundę później w miejscu nastąpił średniej klasy wybuch. (Ot do czego doprowadziłaś, M.)

Odprysk wody schlapał zdziwionego DaWerna.

Otrzepał się po wilczemu odruchowo.

- Ok – mruknął. - Skoro nie jesteśmy jeszcze w erze cyborgów, muszę stwierdzić, że pewnie trafiliśmy na wybitnego debila.

(...)



ROZDZIAŁ „Dziewice z Marton” (fragment – pisane w 3-cią rocznicę 1999)


KANDYDAT NR MILION PIĘĆSET OSIEMNAŚCIE – RYCERZ GRUNWALD VON JUNGINGEN Z WARNY – TU POSTAĆ ZESZMACIŁAM SOBIE SAMA... Z JAKIEGOŚ POWODU, HMM


- Tak, przemądra królewno – poważnie skinął rycerz. - Zgładzę poczwarę, choćbym miał zginąć i oddać me życie za cnotę niewinnych niewiast, których ta niewinność jest jedyną winą. Tak, wyzionę ducha, ale ma wieczna chwała zachowa mnie i me imię Grunwalda von Jungingena, zacnego i czystego serca rycerza, w pamięci mego ukochenego ludu na zawsze. Tak, skonam, ale w pieśniach będę wiecznie żywy i bedą o mnie śpiewały w tęskniły za mym męstwem wszystkie dziewice świata. Tak, umrę chwalebnie, ale mój bohaterski przykład na zawsze świecił będzie wszystkim mym potomnych rycerzom, paziom, pachołkom, stajennym, kuchennym, rybakom, drwalom i... całemu męskiemu rodowi. Tak się stanie wedle mego słowa i wedle boskiej opatrzności i to wam mówię ja, wielki rycerz Grunwald von Jungingen. A jeśli tak się ziści, niechaj skonam w walce śmiertelnej z potwornym potworem.

(…)



W INNEJ ODSŁONIE GADAŁ MNIEJ... DUŻO MNIEJ:

RODZIAŁ „Wianki” (fragment WDII)


- Ale tu os – stwierdziła Jaga do rycerza Grunwalda, gdy oboje siedzieli pod gruszą przed jej domem.

Rycerz skinął.

Trwali chwilę wśród bzykania owadów.

- Chcesz gruszkę? - spytała wreszcie Jaga.

Grunwald skinął.

Podniosła dwie z ziemi.

- Tylko uważaj na osy.

Grunwald skinał, ugryzając gruszkę.

- Ja raz zjadłam osę i cała spuchłam – mówiła Jaga.

- Ja też.

Jedli chwilę w milczeniu,

- Masz żółtą. Ja wolę zielone, a ty?

- Ja też.

To stawiało Jagę w... trzech kropkach.

(...)


KANDYDAT DWUMILIONOWY DWUNASTY: MARSON


ROZDZIAŁ „Wywiad z Marsonem” (fragment)


Nad ranem ze stajni wyszła Jaga i niewiele od niej wyższy facet o ciemnej buźce i półdługich włosach kręcących się fikuśnie i pełnych (jak jej) słomy.

Z rozmachem otwarli drzwi i weszli do izby chaty, gdzie Wern i Venda śniadali.

- Czołem – zaczęła Jaga ku tamtym.

Przybyły z nią facet skłonił się jak jakiś grzmotnięty królewicz.

- To są moi znajomi: siostra Venda i szwagier DaWern (Ven i Wern) – przedstawiła ich szybko. - A to Marson.

Ven wymieniła z DaWernem zdziwione spojrzenia.

- Ach tak? - wykrztusiła. - Jesteście głodni? Pewnie tak – nie powstrzymała się przed spojrzeniem na słomki w ich włosach. - To coś zrobię. Właśnie miałam robić śniadanie.

Wern opierał się o framugę w drzwiach do sypialni swojej i swojej żonki i uśmiechał się zszokowany.

- Czy ten chłopiec, to dzieciątko kochane, przez nas tyle wyczekiwane chce nam zabrać Jagę? Czyt to on jest mesjaszem?! - zgrywał się z nieudawaną nadzieją.

Chłopak chyba nie zajarzył:

- Marsonem – poprawił.

(...)



CIĄG DALSZY PRÓB NASTAPI:)

DZIŚ MAM NA TEN TEMAT WIELE CIEKAWYCH PRZEMYŚLEŃ – ALE TO JUŻ NASTĘPNYM RAZEM







 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Baśń o Wilczej Dolinie - Rozdział pierwszy

Baśń o Wilczej Dolinie

Wiedźma z Bronaczowa - fragment rozdziału czwartego