Idę krzakami, a tu bestia z Gór Północy się czai😮
Idę krzakami, a tu bestia z Gór Północy się czai😮
***
Obca sama była w lesie, gdzie zbłądziła. Uciekała. Ale tak powoli, ociężale… staro! Zdyszana, zasapana, jak nie ona. Przystanęła wreszcie skołowana od strachu, ciała swego tak słabego, schylonego wcale nie poznając. Wiedziała już, że zbłądziła. Nie miała niczego znajomego, czym mogłaby się kierować. Podniosła głowę, szukając księżyca. Całe dnie wędrówki jego wypatrywała. Teraz próżno starała się cokolwiek zobaczyć wzrokiem jak nie jej tak słabym, niedołężnym.
Mrok zapadał, lecz nie nocny, ale od chmur śniegowych, bo do wieczora było jeszcze daleko.
Z bólem w zesztywniałym karku, zawiedziona kobieta patrzyła na granat chmur. Bała się zachodzić ku ludziom, ale bardziej jeszcze pójść daleko w ciemny las, gdzie czaiły się wilki.
Przystanęła czujnie, znów coś słysząc. Szmer gdzieś z boku. Skuliła się w sobie i skryła za drzewem, obserwując w ciemnościach. Długo niczego nie mogła zobaczyć, bo oczy jej jak nie własne były, niedołężne. Słyszała jednak, że ktoś był w lesie, na drodze marszu, którą obrała.
Wpadła w popłoch. Rozejrzała się szybko i ruszyła spiesznie, chcąc ominąć niepostrzeżenie to coś, co stanęło jej na drodze. W jednej chwili poznała ich. To byli ONI, krążyli, ponownie chwytając jej trop. Wilki. Wciągnęła zapach zbliżających się do miejsca, w którym się czaiła, ukryta w lęku. Za wiatrem, bo tak instynkt podpowiadał biedaczce, ani nie wiedziała skąd.
Moje… usłyszała nagle w głowie. Moje dziecko…
– Nie! – jęknęła. – Moje jest! Nie oddam! Precz, uciekaj ze mnie!
Wtem wystraszyła się, po czasie milknąc w strachu. Nie zdążyła jęknąć, gdy poznała, że zauważyli ją w ciemniejącym od śniegowych chmur lesie. Rozmyli się w szare cienie i ruszyli szybciej, rozpędzając się wyraźnie do… do polowania! Zza skarpy wyskoczyły z wielkim impetem. Wściekłe i szare. Okrążały ją lasem!
Zakryła usta, nie mogąc uwierzyć. Rzuciła się do ucieczki, jak tylko mogąc najszybciej.
Pędziła, nogi niemal gubiąc, starcze, dygocące. Biegła rzadkim lasem, obijając się niezdarnie o drzewa. Bo co raz to oglądała się za siebie, na boki, gdzie byli już wszędzie, jak w najkoszmarniejszym śnie. Pędziła do wsi, ile sił w nogach, wybiegając już otwarcie na trakt. W leśnej gęstwinie nie miała szans. Teraz… też nie miała.
Kamienie chrzęściły jej pod nogami. Zerkała przez ramię raz po raz, widząc jak wataha wysącza się z lasu na trakt i wlecze w jej stronę.
Wilki pędziły już ku niej.
Oglądała się i jeszcze tylko ciało uciekało. Rozum poddał się. Byli tuż za nią. Ostatnie, co zobaczyła, to jak jeden szykuje się do skoku. Upadła pchnięta przez wielkiego wilka. Poczuła, jak jej twarz ląduje w mokrej trawie, jak zwierz przytłacza ją do ziemi. Jęknęła z bólu. Poczuła zapach intruzów, w nozdrza wciągnęła. Zaczęła szamotać się. Ciężar ustąpił, więc wstała jak mogła najszybciej. Łowca też podniósł się – jako człowiek już, drugi zatrzymał się obok, przybierając ludzką postać.
Przyszli po mój skarb, po dziecko moje – w głowie usłyszała obcą. – Nie oddamy go nikomu. Nie tym razem.
– Moje jest!!! Nie twoje!!! Odejdź!!!
Zawyła! Ryknęła raczej! Zaskoczona sobą!
…
– Słyszałeś? Staruszka dźwięk ten wydała?! – Wilkarzy poczęli cofać się z lekka, wypatrując zgarbioną, powoli obracającą się ku nim istotę. – Staruszka, czy… co TO jest, na bogów?!
I było. Zobaczyli TO dokładniej, gdy zwróciło ku nim oblicze.
Szło teraz inne, staruszką nie będące. Wolno, potężne i odrażające. W półmroku nadchodzącej śnieżycy widzieli tylko zarys włochatej sylwetki, pochylonej nieco, z wielkim łbem przypominającym wilka, silnymi nogami i łapskami jak u bestii z baśni. Chwilami samo zło błyszczało w ślepiach poczwary.
– To ta sama staruszka?! – Jednemu z wilkarów zadrżał głos. – Jak?! Przecież nie ma jeszcze nocy! Nie ma jeszcze pełni!
– Na bogów. – Patrzyli to na bestię, to na drogę odwrotu.
Już nawet nie krzyknęli!
– Nie!!! – Jeden z nich w jakimś rozpaczliwym geście złapał mocniej drugiego, chcąc za wszelką cenę ratować siebie, gotów pchnąć druha potworowi pod nogi.
Stwór zaś ruszył szybciej. Ryknął wściekle.
– Nie! – krzyknął już wtedy bez namysłu trzymający drugiego wilkar i pchnął współplemieńca.
Jedyne, co ten zrozumiał, to to, że leci bezładnie prosto pod nogi atakującej ich bestii. Wydał z siebie przeraźliwy krzyk.
Cichy pomruk z gardła bestii był pierwszym, co go otoczyło, gdy wpadł w wielkie łapska. Łapska, które chwyciły go i pchnęły w zarośla. Wilkar skulił się tylko w trawie, zatykając uszy i modląc się do bogów. Nie dowierzając, że jest żyw i cały! Słyszał, jak stwór ryknął, rzucając się na tamtych.
Dobrą chwilę trwała jatka, nim zaalarmowano niemal całą osadę. Od wartowników wszyscy wiedzieli już, że patrol dziwną JĄ napotkał. Pospieszono im z odsieczą. Wśród idącej śnieżycy widać było, jak konni wylewają się z osady. Wkrótce pierwsze pochodnie poleciały w oszronioną trawę, tworząc krąg wokół walczących. Jedna wylądowała tuż obok potwora. Dzięki temu ujrzeli, co właściwie osaczali.
– Stać! Zaniechać jej! – Poleciła księżniczka, gwałtownie zatrzymując Płonkę i świecąc sobie pochodnią wprost ku ogromnemu wilkołakowi.
Nie dowierzała, widząc JĄ wreszcie na własne oczy. Odpierała już tylko uparte ataki wilkarów.
– Zostawcie ją! – krzyczała księżniczka, lecz wilkarzy nie mieli zamiaru posłuchać.
A ONA wycofywała się w las. Wyraźnie nie chciała walczyć z kimkolwiek. Przewaga JEJ była tak znaczna, że dla księżniczki stało się już na wstępie jasne, że gdyby chciała, dawno pourywałaby im wszystkim głowy i uszła w góry, skąd się pojawiła.
Pomir podjechał ku Wolin, tak samo oniemiały.
Długo oboje tkwili osłupiali, obserwując w świetle swych pochodni zmagania wilków z czymś, co opędzało się od wrogów jak od zwykłych kundli.
– To człowiek. – Księżniczka w skupieniu zmrużyła oczy. – Wilkołak zmysłów nie tracący! Ona myśli jak istota ludzka! Przeborko! – krzyknęła nagle do bestii imię kobiety, które sparaliżowało wszystkich. Pomira przede wszystkim.
Stwór zamarł na moment wyraźnie, nasłuchując tego słowa. Zawahał się, krzyżując z księżniczką mniej dzikie spojrzenie. Ciekawe.
– Na bogów… – Pomir skostniał niczym obrócony w lód.
Nie mógł poruszyć się, jakby też przestał widzieć cokolwiek z tego, co działo się wkoło.
– Przeborka? – wyszeptał, powtarzając po księżniczce.
Komentarze
Prześlij komentarz